Znów tu jestem. Otacza mnie ciemność, ale idę w niej pewnie. Z każdym krokiem słyszę stukanie butów po kamiennej posadce. Nagle przede mną po kolei zapalają się świece w lampach. Jedna po drugiej, jak kostki domina. Na końcu widzę jedyne w tym korytarzu, drzwi. Stąpałam w ich stronę jak zahipnotyzowana. Coś za nimi jakby mnie wołało, a słyszałam tylko ciszę przerywaną moimi krokami. Im bliżej ich byłam, tym rósł we mnie... niepokój? stres? strach? Nie, ja nie mogę się bać...
Stałam tuż przed nimi, ręka sama uniosła się by sięgnąć za pozłacaną klamkę, która wyglądała jak łeb byka.
"Zbudź się..." słyszę szept a drzwi zaczynają drgać a klamka sama obracać, jakby ktoś po drugiej stronie próbował się wydostać. Po chwili przestały...
Zbliżyłam się jeszcze bardziej i przystawiłam głowę by może coś usłyszeć... Przez długi czas brzmiała tylko cisza... gdy nagle usłyszałam kobietę, która krzyczała...
"Zbudź się!"
Jak na zawołanie ocknęłam się na kanapie w swoim domu... jeśli można go nazwać moim domem, skoro za parę dni znów będę musiała zniknąć i szukać nowego miejsca.
Zerknęłam na telefon.
Była już druga nad ranem a ich wciąż nie ma? Zapaliłam lampkę i podniosłam głowę by upewnić się, że jestem na pewno sama. Choć powinnam, nie byłam tego do końca pewna.
Nagle usłyszałam stukanie w okno. Było to co najmniej dziwne, ale nie bałam się. Podeszłam do okna skąd dobiegał dźwięk. Za koronkową firaną w ciemności udało mi się dostrzec jego hebanowe pióra...
Kruk, który dobija się dziobem w szybę. Zbliżyłam się jeszcze bardziej. Gdy tylko już dzieliła nas centymetry, on nie uciekał. Wydawało się nawet, że patrzy się wprost na mnie. Nie przestawał stukać, aż po chwili zaczął trzepotać skrzydłami i kruczeć. Nie wiem jak, ani skąd, przyszła mi ta myśl do głowy, ale wiedziałam, że to znak... Trzeba uciekać.
Chwyciłam za telefon i zadzwoniłam do Rudiego...
Poczta.
- Rudi, przyjeżdżaj musimy... - w tym momencie połączenie zostało zerwane. Cholerna bateria.
- Kurwa... - szepnęłam pod nosem.
Gaśnie światło...
- Szczęścia to ja dzisiaj nie mam...
Latarka! Na tą myśl kamień spada mi z serca. Od razu kieruje się do kuchni.
Przeszukuje jedną szufladę po drugiej po omacku, ale nic. Staję na palcach by dosięgnąć szafek obok kuchennego okna. Nagle coś przykuło w nim moją uwagę. Czyżby znowu kruk?
Nachyliłam się, ale mrok był gęsty jak smoła, nie widziałam nawet drzew które otaczały zwykle dom. Teraz jakby zniknęły. W szybie dostrzec mogłam tylko mój własny zarys. Przystawiłam głowę tak blisko że nosem prawie dotykałam szyby. Uniosłam ręce do twarzy by może jakimś cudem dostrzec coś... cokolwiek.
Nic... Tylko ten zarys.
Po chwili dotarło do mnie, że to nie moje odbicie.
Ktoś tam był i mi się przyglądał. Gdy w końcu to dostrzegłam, szczegóły same zaczęły się pojawiać. Twarz... Oczy wielkie i puste, a zamiast nosa i ust, coś na kształt dzioba. Powinnam się ukryć, albo odwrócić się i udawać, że go nie widziałam, by wymyślić jakiś plan, ale już za późno. Widziałam go i on o tym dobrze wie. Jedyne co mi pozostało...
Rozejrzałam się szybko po blacie i dostrzegłam noże. Chwyciłam za największy i pobiegłam do drzwi frontowych by je zamknąć. Musiałam to zrobić przed nim.
Nachyliłam się, ale mrok był gęsty jak smoła, nie widziałam nawet drzew które otaczały zwykle dom. Teraz jakby zniknęły. W szybie dostrzec mogłam tylko mój własny zarys. Przystawiłam głowę tak blisko że nosem prawie dotykałam szyby. Uniosłam ręce do twarzy by może jakimś cudem dostrzec coś... cokolwiek.
Nic... Tylko ten zarys.
Po chwili dotarło do mnie, że to nie moje odbicie.
Ktoś tam był i mi się przyglądał. Gdy w końcu to dostrzegłam, szczegóły same zaczęły się pojawiać. Twarz... Oczy wielkie i puste, a zamiast nosa i ust, coś na kształt dzioba. Powinnam się ukryć, albo odwrócić się i udawać, że go nie widziałam, by wymyślić jakiś plan, ale już za późno. Widziałam go i on o tym dobrze wie. Jedyne co mi pozostało...
Rozejrzałam się szybko po blacie i dostrzegłam noże. Chwyciłam za największy i pobiegłam do drzwi frontowych by je zamknąć. Musiałam to zrobić przed nim.
Gdy tylko odsunęłam się od okna, szkło rozsypało się na kawałki, a te raniły mnie jak małe igły. Wbijały się w skórę... ale tak małe draśnięcie z pewnością nie sprawi bym miała tarzać się na podłodze z bólu jak w kiepskich horrorach. To nie film to rzeczywistość.
Nawet się nie odwracam, biegnę dalej. Za sobą wciąż słyszę rozbijane okno. To dobrze. Gdy w końcu wgramoli się do domu, ja już będę w drodze.
Drzwi. Chwytam za klamkę, ale się nie otwierają... Znów się zacięły.
Szarpe za klamkę, ale nic.
Już miałam je wykopać, gdy za okienkiem w drzwiach zobaczyłam jakiś ruch. Musiałam się zbliżyć by się upewnić.
Wtedy jedyne co zobaczyłam to rękę w czarnej rękawiczce wybijającą szybę i chwytającą mnie za włosy. Z od ruchu starałam się chwycić za włosy i wtedy...
nóż wypadł mi z rąk. Głupia!
Czułam jak coraz bardziej mnie szarpie w górę. Starałam się chwycić nóż z powrotem, ale był za daleko. Dzieliły mnie od niego centymetry, ale wciąż było za daleko i nie mogłam sięgnąć. Ten ból, mogę przysiąc, że już straciłam niezłą garść moich kłaków... ale nie zamierzam zginąć przez za długie włosy. Zacisnęłam zęby i z całej siły szarpnęłam by przesunąć się bliżej tego pieprzonego noża.Zamknęłam oczy i modliłam się tylko o to by choćby opuszkami palców wyczuć gładką rączkę mojego ostrza. Ta chwila trwała wieczność, ale w końcu się udało. Złapałam za nóż po czym podniosłam się i wpiłam w rękę napastnika.
- Aaaa! Ty suko!
Puścił mnie. Byłam przygotowana, że zaraz wykopie te drzwi, ale on uciekł.
Ulga. Matko jak ja bym chciała to poczuć, ale wiedziałam, że jeszcze nie koniec. Tylko odwróciłam się i wzięłam jeden oddech a już za mną stał gość z kuchni. Wiedziałam jak to się skończy. Śmiercią, ale z pewnością nie moją. Musiałam zaatakować chcąc mieć przewagę. Tak zostałam nauczona.
Uważnie mu się przyjrzałam. Nie miał, żadnej broni, tu przewagę miałam ja. Dzierżąc nóż, pobiegłam na niego, chciałam uderzyć w serce, ale to był błąd. Najwyraźniej, łatwo się tego domyślił, ponieważ już mnie chwycił za nadgarstki i wykręcił z łatwością. Krzyk sam mi cisnął się na usta, ale powstrzymałam się.
Dobra plan B. Sprawdźmy jakiej płci jest nasz ptaszek. Z resztek sił jakie miała kopnęłam w najczulszy punkt, jak mi się zdawało. Po chwili upuścił mnie i sam zgiął się w pół. No cóż... chłopiec. Znów sięgnęłam za nóż i tym razem po prostu uderzyłam.
- Aaaa!!!
Trafiłam w ramię, ale ostrze wbiło się głęboko. Padł na kolana i chwycił za nie. Starał się wyciągnąć. Nie wiedziałam, czy uciekać czy znaleźć coś by go dobić.
Długo się zastanawiałam, ale w końcu postanowiłam coś znaleźć. Jedyne co dostrzegłam wzrokiem to krzesło. Nie było już czasu, musiałam podjąć decyzje. Złapałam za jedną z nóg i roztrzaskałam by zrobić kołek. Gdy już się odwracałam poczułam, że coś ściąga mnie na podłogę. Po chwili już czułam chłód kafelek pod sobą. Złapał mnie za kostkę i szarpnął po czym wykręcił mi stopę w drugą stronę. Ten ból...
Wycelowałam by uderzyć kołkiem, ale ten go złapał. Po chwili już przyciskał mnie swoim cielskiem do podłogi. Starałam się wyrwać, ale był za ciężki. Byłam przygwożdżona. Wyciągnął ręce i chwycił mnie za gardło. Naprawdę mocno...
Nawet się nie odwracam, biegnę dalej. Za sobą wciąż słyszę rozbijane okno. To dobrze. Gdy w końcu wgramoli się do domu, ja już będę w drodze.
Drzwi. Chwytam za klamkę, ale się nie otwierają... Znów się zacięły.
Szarpe za klamkę, ale nic.
Już miałam je wykopać, gdy za okienkiem w drzwiach zobaczyłam jakiś ruch. Musiałam się zbliżyć by się upewnić.
Wtedy jedyne co zobaczyłam to rękę w czarnej rękawiczce wybijającą szybę i chwytającą mnie za włosy. Z od ruchu starałam się chwycić za włosy i wtedy...
nóż wypadł mi z rąk. Głupia!
Czułam jak coraz bardziej mnie szarpie w górę. Starałam się chwycić nóż z powrotem, ale był za daleko. Dzieliły mnie od niego centymetry, ale wciąż było za daleko i nie mogłam sięgnąć. Ten ból, mogę przysiąc, że już straciłam niezłą garść moich kłaków... ale nie zamierzam zginąć przez za długie włosy. Zacisnęłam zęby i z całej siły szarpnęłam by przesunąć się bliżej tego pieprzonego noża.Zamknęłam oczy i modliłam się tylko o to by choćby opuszkami palców wyczuć gładką rączkę mojego ostrza. Ta chwila trwała wieczność, ale w końcu się udało. Złapałam za nóż po czym podniosłam się i wpiłam w rękę napastnika.
- Aaaa! Ty suko!
Puścił mnie. Byłam przygotowana, że zaraz wykopie te drzwi, ale on uciekł.
Ulga. Matko jak ja bym chciała to poczuć, ale wiedziałam, że jeszcze nie koniec. Tylko odwróciłam się i wzięłam jeden oddech a już za mną stał gość z kuchni. Wiedziałam jak to się skończy. Śmiercią, ale z pewnością nie moją. Musiałam zaatakować chcąc mieć przewagę. Tak zostałam nauczona.
Uważnie mu się przyjrzałam. Nie miał, żadnej broni, tu przewagę miałam ja. Dzierżąc nóż, pobiegłam na niego, chciałam uderzyć w serce, ale to był błąd. Najwyraźniej, łatwo się tego domyślił, ponieważ już mnie chwycił za nadgarstki i wykręcił z łatwością. Krzyk sam mi cisnął się na usta, ale powstrzymałam się.
Dobra plan B. Sprawdźmy jakiej płci jest nasz ptaszek. Z resztek sił jakie miała kopnęłam w najczulszy punkt, jak mi się zdawało. Po chwili upuścił mnie i sam zgiął się w pół. No cóż... chłopiec. Znów sięgnęłam za nóż i tym razem po prostu uderzyłam.
- Aaaa!!!
Trafiłam w ramię, ale ostrze wbiło się głęboko. Padł na kolana i chwycił za nie. Starał się wyciągnąć. Nie wiedziałam, czy uciekać czy znaleźć coś by go dobić.
Długo się zastanawiałam, ale w końcu postanowiłam coś znaleźć. Jedyne co dostrzegłam wzrokiem to krzesło. Nie było już czasu, musiałam podjąć decyzje. Złapałam za jedną z nóg i roztrzaskałam by zrobić kołek. Gdy już się odwracałam poczułam, że coś ściąga mnie na podłogę. Po chwili już czułam chłód kafelek pod sobą. Złapał mnie za kostkę i szarpnął po czym wykręcił mi stopę w drugą stronę. Ten ból...
Wycelowałam by uderzyć kołkiem, ale ten go złapał. Po chwili już przyciskał mnie swoim cielskiem do podłogi. Starałam się wyrwać, ale był za ciężki. Byłam przygwożdżona. Wyciągnął ręce i chwycił mnie za gardło. Naprawdę mocno...
Bezskutecznie próbowałam złapać oddech. Moja głowa pulsowała, czułam że robię się chłodna. Coraz bardziej traciłam jakiekolwiek siły, ale on dusił mnie coraz mocniej. Nie było mowy bym się wyrwała.
Nie powinnam tego robić... Ale nie mam zamiaru zginąć. Jeszcze nie dziś.
Podniosłam ręce i położyłam na jego głowę. Nie przyciskałam ich. Nie miałam siły. Poza tym, nawet nie musiałam. Starałam się skupić, ale było to dość trudne w tych okolicznościach. Czułam, że jeśli nie zadziałam to odpłynę...
Poczułam nagle delikatne mrowienie pod skórą. Nie wiedziałam czy to działanie przez brak tlenu czy w końcu mi się udało.
Po dosłownie chwili napastnik zaczął krzyczeć, a sam stanął w płomieniach, jednak one mnie nie parzyły. Jakby w ogóle mnie nie dotykały. W końcu się wyczołgałam resztkami sił a on jęcząc wciąż płonął...
Po pewnym czasie krzyki ucichły. Ja wciąż siedziałam na podłodze.
W końcu ulga.
Wtedy drzwi frontowe otworzyły się z hukiem, a do domu wpadł Rudolph ze strzelbą.
- Shira?!
Świetnie... Teraz? Serio?
Wstałam. Co prawda ledwo, ale przecież przybył mój "wybawca".
- Masz wyczucie Rudi
Po jego minię można wywnioskować, że był w szoku widząc zwęglone ciało.
- Widzę, że sama sobie poradziłaś.
- Musiałam.
- Przyjechałem jak tylko odsłuchałem wiadomość! - tłumaczył wymachując bronią.
- Spłonął... bolesna śmierć - usłyszałam głęboki, zachrypnięty męski głos z jakimś akcentem zza Rudolpha. Stały tam dwie osoby. Siwy mężczyzna w długim płaszczu, który był zwieńczony kołnierzem z białego lisa a w ręce trzymał srebrną laskę, bogato zdobioną. Obok stała kobieta w średnim wieku z warkoczem prawie do kolan i wielobarwnej szacie.
- Ten kto jest mądry wie, że wchodzi mi się w drogę.
- Podoba mi się. Moja krew - szturcha z uśmiechem mężczyznę kobieta.
"Moja krew"?
- Coś cie za jedni?
- Nie pamiętasz mnie już co? Sporo lat minęło. - mówi kobieta
Wpatruje się w nią jak w cholerną krzyżówkę. Znasz hasło, ale nie możesz sobie przypomnieć. Tak się właśnie czuje teraz.
Kobieta uśmiechnęła się pogodnie i podeszła w moją stronę.
- Nazywam się Lucretia, jestem twoją ciotką Scarlett.
Niby jestem w szoku a jednocześnie te zaskoczenie nie jest tak wielkie. Chyba rzeczywiście gdzieś pozostała w mojej pamięci.
Mężczyzna wyszedł z zza jej pleców.
- A ja jestem Siergiey Valerian, byłem przyjacielem twego ojca.
Czułam jak gardło mi ściska z gniewu na choćby myśl o moim...
- Ekhm... No dobrze, ale po co tu jesteście? - wydusiłam.
- Musimy Cię stąd zabrać, zanim oni cie znajdą.
- Zakon?
Lucretia pokiwała znacząco głową.
Skąd to wiem? To, że nie siedzę tyłkiem w stolicy nie znaczy, że nie wiem co się dzieje. Zakon czyli samozwańcza Rada Gloriańska, która tuż po Zamachu i tym samym, po śmierci króla Salvadora Fausta Caldelari, czyli mego ojca zagarnęła władzę i rozwiązała wszelkie organizacje. Dziś ludzie Rady starają się mnie odnaleźć bo tylko ja pozostałam z dawnej monarchii. Od lat jestem atakowana przez podobnych dupków jak dziś, wcale nie dziwne co?
- Wiele lat temu jeszcze przed Zamachem, Sabat przepowiedział, że narodzi się prawdziwy dziedzic, wyjątkowy. Powstanie z ognia, będzie ciemnością, ale poprowadzi swych ludzi do światłości. Będzie posiadać dary od swych kruków czyli rodów, które mają za zadanie chronić Calypso. Czyli Ciebie. Wszystkie znaki mówią, że nadchodzi twój czas. Niestety Zakon, też już to wie i pewnie zaraz tu będą. Scarlett musisz z nami iść, za nim...
Nagle rozbłysło ostre, błękitno-białe światło w pokoju.
Aż oczy wypala.
Gdy minęło, a ja starałam się otworzyć by sprawdzić czy nie oślepłam, przede mną stało jeszcze dwóch mężczyzn i jedna kobieta, wyglądała na naprawdę przerażoną gdy na mnie spojrzała.
Zwłaszcza jeden z nich wydał mi się nieprzyjemny... miał blond włosy, skrojony idealnie garnitur, wyglądał jak manekin, był idealnie nienaturalny a oczy... puste. Na oko mógł mieć czterdzieści pare, ale w tym świecie możesz mieć setke a wyglądać na połowę mniej, więc reki nie dam sobie uciąć.
- Dobry wieczór, przepraszamy, jeśli zaskoczyliśmy - zaczął blondi
- Ależ skąd, dużo dziś mam tych gości - wskazałam na spalone zwłoki - Tłoczno tu dzisiaj. To pieprzony hotel czy kurwa dom publiczny?
Jego fałszywy uśmiech nie schodził mu z twarzy.
- Proszę wybaczyć, nazywam się Abraham Seraphin. Jesteśmy z ...
- Rady Gloriańskiej, co?
Spojrzał na mnie i zmrużył oczy
- Wizja? - spytał.
- Powiedzmy - nie mogę przecież powiedzieć, że mnie ostrzegli.
- Więc pewnie panna Caldelari wie, że musi iść z nami.
Przez głowę jeszcze przemknęła mi myśl by zaatakować, ale wiedziaale, że jestem za słaba poza tym Rada w końcu dopięła by swego. Koniec subtelnego pieprzenia za pomocą kilku "nieznanych" zamachowców, wysłaliby list gonńczy i kilku set zabójców by tylko dopaść mnie i innych i mieć mnie z głowy. Nie narażę Rudiego i reszty. Nie znów. Za długo podstawiali dla mnie karku. To moja bitwa...
Kiwnęłam głową twierdząco.
- Idę z Wami - powiedział Rudolph
- Nie!
Podszedł do mnie i chwycił w ramiona.
- Nie ma mowy, że zostawie Ciebie samą z nimi. Zawsze trzymaliśmy się razem nie ważne w jakie gówno wtepneliśmy. - wyszeptał.
- A Charlie i inni? Co im powiesz? - spytałam cicho.
- Nic. Kasę się zarobi inaczej, ty jesteś moim priorytetem.
Martwiłam się, ale i gdzieś cieszyłam, że nie będę z tym wszystkim sama.
Gdy Rudi w końcu mnie puścił spojrzałam na niego. Wystarczyło. Znał już moją odpowiedź. Podeszłam powoli do Abrahama, po czym nachyliłam się by powiedzieć jedno.
- Jeśli spadnie mu włos z głowy, podobnie będziesz wyglądać jak to truchło...
Nie ważne czy się bał, ważne by wiadomość do niego dotarła
- Jasne?
Uśmiechnął się perfidnie.
- Oczywiście, panno Caldelari. - po tych słowach sięgnął do kieszeni i wyjął mały woreczek. Rzucił nim a podłogę, a potem było już tylko światło...
- Jeśli spadnie mu włos z głowy, podobnie będziesz wyglądać jak to truchło...
Nie ważne czy się bał, ważne by wiadomość do niego dotarła
- Jasne?
Uśmiechnął się perfidnie.
- Oczywiście, panno Caldelari. - po tych słowach sięgnął do kieszeni i wyjął mały woreczek. Rzucił nim a podłogę, a potem było już tylko światło...
* * *
W jednej chwili przenieśliśmy się z mojej rudery do Bram Zamku Demetriusa. Zza żelaznego ogrodzenia dostrzec można było białe mury zamku i dwie wieżyczki po jego bokach. Brama sama się otworzyła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, co wcale nie byłoby tu dziwne. Gdy tylko podeszliśmy parę kroków bliżej, rozejrzałam się po bokach. Zamek i nas otaczały piękne ogrody, rzeczywiście jak z jakiejś bajki. Były tak ogromne, że mój wzrok nie sięgał tam gdzie mogły się kończyć. Jednak jedna rzecz, była przykra w tym obrazku. Kwiaty posegregowane, pięły się w górę jak na rozkaz a krzyży i drzewa przybierały najróżniejsze kształty, od spirali po inne esy floresy, dzieło sztuki dla ogrodników pewnie, ale nie było w tym krzty naturalności. Choć były to prawdziwe kwiaty to wydawały się tak idealne, że aż sztuczne. Powoli przesuwaliśmy się dalej, pod nogami czułam, każdy drobny kamyczek. Gdy spojrzałam w dół zorientowałam się dlaczego. Nie miałam na sobie butów. Przy tej pocztówce z Disneylandu wyglądałam jak żebrak... a jednak, to ja mam być następczynią tronu.
- Witamy w Balzac, księżniczko - odezwał się mężczyzna, który szedł w naszą stronę. Był młodszy od pozostałych, ale z całą pewnością starszy ode mnie. Miał czarną czuprynę i gęsty zarost, ale i tak najbardziej wyróżniało go to, że nie był ubrany tak oficjalnie jak pozostali z Rady.
- To Dante Black - przedstawił go Abraham - prywatny nauczyciel a od dziś również Twój strażnik.
- Nie potrzebuje strażnika.
- Widzieliśmy jak świetnie dałaś sobie radę z tymi... zamachowcami, jednak lepiej dmuchać na zimne.
Wiem, że dyskusja tu nie zadziała i tak postawią na swoim. Załatwię to własnymi metodami. Ciekawe czy dotrzyma mi kroku. Sam strażnik, również jak ja nie wyglądał na zachwyconego. Choć się uśmiecham, to wszędzie poznam tak wymuszony uśmiech, a w jego wykonaniu tym bardziej nie ma żadnej subtelności. Łatwo pójdzie.
- Teraz przepraszamy, ale pójdziemy by ogłosić tą jakże... wesołą nowinę, że księżniczka do nas powróciła po tylu latach. - powiedział Abraham, nie szczędząc w tych słowach jadu.
Ukłonili się i skierowali w stronę zamku, ostatnie co widziałam to wzrok kobiety, który powędrował w moją stronę... gdyby można było zabić wzrokiem, to z pewnością już bym leżała tu martwa.
Kim ona jest? Te pytanie zdaje się nie odstępować mnie na krok, aż w końcu dochodzą do mnie słowa Rudiego.
- Shira? Wszystko dobrze?
- Tak, tak. Zamyśliłam się. Pójdę się przejść.
Gdy tylko ruszyłam zaraz za mną poszedł strażnik.
- Co ty robisz? - spytałam
- Towarzysze Ci.
- Wolę iść sama - po tych słowach, odwróciłam się i przyspieszyłam kroku, jednak ten wciąż za mną podążał. Starałam się go zignorować, ale po prostu się nie dało, gdy taki idzie za tobą jak cień. W końcu stanęłam.
- Możesz przestać?
- Nawet gdybym chciał nie mogę
- A chcesz? - spytałam
Ten parsknął.
- Oczywiście!
- To przestań!
- Nie mogę.
- Uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogona, nie jesteś mendą tylko strażnikiem do cholery.
- Na ten moment to to samo - uśmiechnął się z przekąsem.
Odwróciłam się i znów przyspieszyłam kroku.
- Niech "księżniczka" zwolni, bo się zmęczy - zażartował
- Nie gadaj tyle, tylko staraj się nadążyć.
Szliśmy, a raczej ścigaliśmy tak z godzinę starałam się okrążyć cały zamek. Przez cały czas zadawał mi jakieś pytania
- Jak właściwie się nazywasz?
Milczałam
- Słuchaj trochę ze sobą pobędziemy, może się jakoś dogadamy, nie musimy się lubić, ale... - urwał w pół zdania z tego samego powodu co ja w końcu się zatrzymałam.
Przed nami na trawniku leżała dziewczyna. Była martwa. Krew była wszędzie. Na jej szyi i nadgarstkach widniały ślady po cięciach. Jej skóra była bledsza niż kamień z którego zbudowano zamek. Oczy miała szeroko otwarte i wpatrywała się w niebo jakby z przerażeniem. Co ona tam dostrzegła?
Wtedy poczułam chłód na swojej skórze, był przeraźliwie lodowaty.
- Pięć... pięć...
Nagle zapadła noc, widziałam tylko obrazy sakralne oświetlone przez blask świec. Klęcząc w świątyni, wymawiałam słowa modlitw. Strach. "O Najświętszy zgrzeszyłam, nie chciałam tego. Zło samo się we mnie narodziło i nie potrafię się go pozbyć". Nagle ktoś położył mi swą rękę w białej rękawiczce na ramieniu. Gdy spojrzałam w jego stronę, nie widziałam twarzy, skrywał ją w cieniu, jednak mu ufałam. Czułam jak spływają po mym policzku łzy, a na mnie łaska, któremu tak ufałam. Wtedy na swym gardle poczułam chłód ostrza, które odebrało ostanie tchnienie, jednak za nim to się stało padło ostatnie słowo... "On jest numer pięć w twym rozdaniu..." Po czym odpłynęłam.
- Witamy w Balzac, księżniczko - odezwał się mężczyzna, który szedł w naszą stronę. Był młodszy od pozostałych, ale z całą pewnością starszy ode mnie. Miał czarną czuprynę i gęsty zarost, ale i tak najbardziej wyróżniało go to, że nie był ubrany tak oficjalnie jak pozostali z Rady.
- To Dante Black - przedstawił go Abraham - prywatny nauczyciel a od dziś również Twój strażnik.
- Nie potrzebuje strażnika.
- Widzieliśmy jak świetnie dałaś sobie radę z tymi... zamachowcami, jednak lepiej dmuchać na zimne.
Wiem, że dyskusja tu nie zadziała i tak postawią na swoim. Załatwię to własnymi metodami. Ciekawe czy dotrzyma mi kroku. Sam strażnik, również jak ja nie wyglądał na zachwyconego. Choć się uśmiecham, to wszędzie poznam tak wymuszony uśmiech, a w jego wykonaniu tym bardziej nie ma żadnej subtelności. Łatwo pójdzie.
- Teraz przepraszamy, ale pójdziemy by ogłosić tą jakże... wesołą nowinę, że księżniczka do nas powróciła po tylu latach. - powiedział Abraham, nie szczędząc w tych słowach jadu.
Ukłonili się i skierowali w stronę zamku, ostatnie co widziałam to wzrok kobiety, który powędrował w moją stronę... gdyby można było zabić wzrokiem, to z pewnością już bym leżała tu martwa.
Kim ona jest? Te pytanie zdaje się nie odstępować mnie na krok, aż w końcu dochodzą do mnie słowa Rudiego.
- Shira? Wszystko dobrze?
- Tak, tak. Zamyśliłam się. Pójdę się przejść.
Gdy tylko ruszyłam zaraz za mną poszedł strażnik.
- Co ty robisz? - spytałam
- Towarzysze Ci.
- Wolę iść sama - po tych słowach, odwróciłam się i przyspieszyłam kroku, jednak ten wciąż za mną podążał. Starałam się go zignorować, ale po prostu się nie dało, gdy taki idzie za tobą jak cień. W końcu stanęłam.
- Możesz przestać?
- Nawet gdybym chciał nie mogę
- A chcesz? - spytałam
Ten parsknął.
- Oczywiście!
- To przestań!
- Nie mogę.
- Uczepiłeś się mnie jak rzep psiego ogona, nie jesteś mendą tylko strażnikiem do cholery.
- Na ten moment to to samo - uśmiechnął się z przekąsem.
Odwróciłam się i znów przyspieszyłam kroku.
- Niech "księżniczka" zwolni, bo się zmęczy - zażartował
- Nie gadaj tyle, tylko staraj się nadążyć.
Szliśmy, a raczej ścigaliśmy tak z godzinę starałam się okrążyć cały zamek. Przez cały czas zadawał mi jakieś pytania
- Jak właściwie się nazywasz?
Milczałam
- Słuchaj trochę ze sobą pobędziemy, może się jakoś dogadamy, nie musimy się lubić, ale... - urwał w pół zdania z tego samego powodu co ja w końcu się zatrzymałam.
Przed nami na trawniku leżała dziewczyna. Była martwa. Krew była wszędzie. Na jej szyi i nadgarstkach widniały ślady po cięciach. Jej skóra była bledsza niż kamień z którego zbudowano zamek. Oczy miała szeroko otwarte i wpatrywała się w niebo jakby z przerażeniem. Co ona tam dostrzegła?
Wtedy poczułam chłód na swojej skórze, był przeraźliwie lodowaty.
- Pięć... pięć...
Nagle zapadła noc, widziałam tylko obrazy sakralne oświetlone przez blask świec. Klęcząc w świątyni, wymawiałam słowa modlitw. Strach. "O Najświętszy zgrzeszyłam, nie chciałam tego. Zło samo się we mnie narodziło i nie potrafię się go pozbyć". Nagle ktoś położył mi swą rękę w białej rękawiczce na ramieniu. Gdy spojrzałam w jego stronę, nie widziałam twarzy, skrywał ją w cieniu, jednak mu ufałam. Czułam jak spływają po mym policzku łzy, a na mnie łaska, któremu tak ufałam. Wtedy na swym gardle poczułam chłód ostrza, które odebrało ostanie tchnienie, jednak za nim to się stało padło ostatnie słowo... "On jest numer pięć w twym rozdaniu..." Po czym odpłynęłam.
Ciąg dalszy nastąpi...
Z dedykacją dla Ewy i Marty,
W końcu się doczekałam *,*
OdpowiedzUsuńTyle lat! Lat! Zobacz ile kazałaś mi czekać. Ale w końcu się doczekałam. Powiem krótki, wiesz doskonale, że będę stałą czytelniczką, ba, jakbym mogła nią nie być? Nie mogę się już tylko doczekać dalszych losów, jakie tu opiszesz. Wiem, że wszystkie będą oryginalne i będą ucieleśnieniem twojej i zarazem mojej wyobraźni :).
Co do błędów wysłałam ci na fb także, to wszystko z mojej strony ^^
A teraz marsz pisać kolejny rozdział! xD